Podsumowanie 10-lecia Katowice Street Art Festivalu

Podsumowanie 10-lecia Katowice Street Art Festivalu w kontekście wystawy "Demontaż", tekst "Nieprześniona dekada" autorstwa Radka Kobierskiego

Miasto marzeń. Pochwała miasta. Miasto w kryzysie. Wyjść poza street art. Urban sound.  Street AiR. Tak brzmiały hasła, myśli przewodnie, słowa-klucze do kolejnych edycji streetartowego festiwalu, który przez ostatnią dekadę przemieniał Katowice i – co równie ważne – myślenie o mieście.

Staram się zachować chronologię, choć pamięć może szwankować. Nie byłem obecny od początku. Zacząłem, kiedy centra głównych miast Śląska i głębokie, oddalone od niego prowincje miały już swoje liczne muralistyczne reprezentacje. Mariacka Tylna chwaliła się wielką, barwną ornitologią (kur i kruki) Aryza i Roa. Escif zdążył już namalować na Wełnowcu wyłącznik (OFF_ON), a SpY przymierzał się do monumentalnego napisu THINK na granicy Janowa i Szopienic. W Załężu przy ulicy Gliwickiej, jeszcze zanim rozgościła się tam Mona Tusz i Miko Skapa, a chwilę później Ian Strange opakował załęski dom w mieszczańską tapetę, w tym robotniczym i maczoistycznym Załężu argentyńska muralista Hyuoro zwielokrotniła postać kobiecą – a właściwie dziewczyńską i wyposażyła ją w M-16 (taki site-specific a rebours).

Tak, to już dziesięć lat od pierwszych wystąpień. Pełna dekada najlepszych dla Śląska czasów w sztuce streetartowej. Dziesięć lat, które odmieniły nie tylko ściany śląskich kamienic, przejść podziemnych, mostów i garaży, wpisując się na stałe (choć to nie za długie „stałe”) w urbanistyczny pejzaż miast, ale również stworzyła platformę do dyskusji na temat przestrzeni miejskiej, lokalnej historii, roli partycypacyjnej w powstawianiu projektów, na temat ekologii, spuścizny poprzemysłowej, sztuki społecznie i politycznie zaangażowanej.

I co może najważniejsze – była to dekada, w której znalazło się miejsce zarówno dla dekoratywnego bumu i pełnej formalnej otwartości (miasto marzeń, pochwała miasta), jak i krytycznej analizy działań, która zaowocowała w 2017 roku zmianą narracji. „Miasto w kryzysie” eksponowało jeszcze swój wizualny potencjał – bo jakoś musiało opowiedzieć o kryzysie ekonomicznym i politycznym, o zatłoczonych metropoliach, o przemysłowej historii regionu, o postępującym bezrobociu i ekologii (wł. kryzysie wyobraźni ekologicznej), ale już rok później mówiło się o wyjściu poza street art, o redefiniowaniu strategii („chcemy poszukać nowych przestrzeni, żeby sprawdzić, czy stare się nie wyczerpały”). Miejsce murali zajęły plenerowe instalacje (Szymon Pietrasiewicz i pracownia Rewiry, neon „Zachód słońca” Supergut Studio), warsztaty grafiki, koncerty i pokazy filmów, wystawy w galeriach (Zbiok&Zajączkowska), prace renowacyjne (Społeczna Pracownia Mozaiki i pomnik Rodziny).

Potem wiosenne święto street artu przeszło w formę rezydencjalną, zaproszeni artyści zapoznawali się z historiami lokalnymi, tworzyli platformę do dyskusji, wymiany doświadczeń i partycypacji (program AiR), w efekcie czego miały powstać projekty typu site-specific (m.in. „Muzeum społeczne” Krzysztofa Żwirblisa, wystawa „Częstotliwość światła” Miroslava Vaydy, „Riposta” Anny Płacheckiej i Julii Biczysko, „Dom nad Ruczajem” Jakuba Szczęsnego). Matylda Sałajewska, podsumowując Dziennik Rezydencyjny II, napisała „Trudno mówić o sztuce bez kontekstu społecznego, bez nawiązania do aktualnej sytuacji, bez reakcji na bodźce zewnętrzne i zmiany w błyskawicznym tempie zachodzące we współczesnym świecie. Artysta nigdy nie tworzy w próżni, w oderwaniu od otaczającej go rzeczywistości“.

 Rok przed nastaniem pandemii festiwal kojarzony przede wszystkim z różnymi formami wizualnymi, znów zmienił kierunek (wciąż pozostając jednak w obrębie spraw miejskich), postanowił połączyć działania wizualne (w tym krytyczne) i dźwiękowe. W ten sposób powstały trzy instalacje: „Woodpeckers” Marco Barottiego, „Kasandra” Pawła Kluczyńskiego i „The Wall of Sound” grupy Pangenerator.

Wystawę „Demontaż”, która obecnie gości w galerii KMO, można w zasadzie potraktować jako epilog tej ostatniej dekady, podsumowanie ewolucji, jaką przeszedł Street Art Festival i Street Art AiR. Ewolucji przemyślanej i kontrolowanej. „Demontaż” odnosi się w dużej mierze do spuścizny popeerelowskiej, do naszego stosunku wobec „trudnego dziedzictwa”, do „źle urodzonych” (wedle określenia Filipa Springera). Ale sugeruje również, oczywiście nie wprost, strategię, którą można zastosować, i która jest już realizowana w działaniach KSA AiR - aktywnego udziału w przeobrażaniu wizerunku miasta – tak lokalnego, jak i globalnego. Jednym z najtrwalszych pomników minionego czasu są bowiem nie jego monumenty, lepiej lub gorzej urodzone, ale bierna postawa społeczna, siła inercji. Łukasz Tudzierz w jednym ze swoich felietonów napisał: „Ślązacy dostosowywali się do zasad i praw, jakie przychodziły wraz z kolejną państwowością lub zmianą systemu politycznego. Konformizm i podporządkowanie bardzo łatwo pomylić z obojętnością, która dla śląskiej kultury w dłuższej perspektywie czasu może okazać się zabójcza”.

Otóż Street Art – między innymi – zaczął demontować to wewnętrzne, śląskie, poczucie niemożności. Tak w odniesieniu do jednostek, jak i całego organizmu społecznego, jakim jest miasto. Wciąż jest wiele do zrobienia. Chciałbym wierzyć, że ani pandemia, ani centralna polityka nie zdefraudują tego kruchego osiągnięcia.